Czy matka nastolatka tak naprawdę wie jak być matką?
Naszła mnie tak refleksja po wczorajszym wywiadzie dotyczącym nastoletniego macierzyństwa.
Nigdy nie powiedziałabym, że żałuję bycia mamą. Mam wspaniałe dzieci.
Antoni jest niebywale wrażliwy, jest uzdolniony matematycznie i wydaje mi się, że mocno stąpa po ziemi.
Nadia ma zdolności plastyczne, jest czuła i opiekuńcza, ale gdy trzeba potrafi postawić na swoim.
Natomiast Vickusia to wręcz stoicki spokój i rozwaga.
Jest jeszcze Franio – mały klon mojego męża .
Każde z moich dzieci to też mały obraz mnie samej. W każdym widzę przyszłość i nadzieję na lepsze jutro, każde z nich sprawia, że rodzą się we mnie uczucia, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Myślę, że to właśnie jest dojrzałe macierzyństwo. Kiedy patrzysz na swoje dziecko i widzisz siebie, ale z twojego słowika znika myślenie tylko o sobie. Nagle „ja – chcę” „ja-muszę”, zastępujesz „dla nich” lub „on, ona, oni potrzebują”.
Zastanawiam się tak i myślę co by było, gdyby zaproponowano mi wehikuł czasu i propozycję zmiany różnych decyzji. Czy zmieniłabym tę o byciu matką?
Wehikuł nie czekał, a takie pytanie nigdy nie padło.
Nikt kto słucha historii mej walki, którą ja nazwałabym drogą do dojrzałego i odpowiedzialnego macierzyństwa, nie pyta mnie czy żałuję…
Słowa żalu nigdy z moich ust nie padną. Ale z perspektywy 26 latki wiem, że gdy urodziłam pierwsze dziecko, a miałam wtedy 15 lat, podjęłam decyzję, której konsekwencji wówczas przewidzieć nie potrafiłam. Gdybym miała podjąć decyzję o byciu mamą mając lat 15 raz jeszcze, ale z tą wiedzą, rozwagą i dojrzałością, którą dziś mam, podjęłabym świadomą decyzję o oddaniu dziecka do adopcji, żeby dać mu szansę na normalny start.
Wczoraj jeden z pracowników organizacji, która wspiera mnie w mojej walce o odzyskanie dzieci, usłyszałam, że moja walka o nie wynika z mojego egoizmu:
– Pani Joanno, no przecież pani ma wszystko tutaj: dom, męża, kolejne dziecko. Co za idiotyzm, że pani dla własnego dobrego samopoczucia, ciąga Franka i męża przez pół Polski! – Franek to mój najmłodszy syn. Pozostałe dzieci są w rodzinach zastępczych, w mieście oddalonym o prawie trzysta kilometrów.
Chciałabym zwrócić się z tym samym pytaniem do organizatorów rodzinnej pieczy zastępczej – czy to nie idiotyzm?
Czy 10-letni chłopiec, który tyle już przeżył, by kochać swoją matkę musi mieć pewność, że badana według różnych skal określających zaburzenia nie wykazuje żadnych objawów? Czy może po prostu on widzi matkę, która walczy i nigdy się nie podaje? Matkę, która mówi: „syneczku daję ci słowo, że zrobię wszystko, by wrócić po ciebie?”. Matkę, która mówi: „dobro zawszę zwycięża, pamiętaj proszę o modlitwie”. Matkę, która mówi własnym dzieciom: „kocham Was najbardziej na świecie i dla Was zrobię wszystko”, nawet jeśli to wszystko w moim wypadku oznaczało ryzykowny wyjazd z rodzinnego miasta.
Mówi się, że matka dla własnych dzieci jest w stanie do piekła zejść i z diabłem zawiązać pakt, a tak trudno uwierzyć że młoda Polka żyjąca w katolickim kraju, ochrzczona i wychowana w wierze, kiedy już wszelkie prawa przyziemne zawiodły zawołała BOŻE DOPOMÓŻ MOIM DZIECIOM!
Czy tak trudno zrozumieć że mój syn i córki choćby miały najlepsze rodziny zastępcze pod słońcem, a te rodziny kupiły by sobie 5 domów i 8 samochodów, to moje dzieci i tak zawszę będą w nich widzieć tylko wujków i ciocie.
Nie trzeba być pedagogiem, żeby się domyślić, że kiedy 5-6 latka krzyczy do słuchawki: „nie będę z tobą rozmawiać – tra la la la”, to krzyczy nie dlatego, że chce mnie zranić, ale dlatego, że ona jest zraniona i mówi MAMO patrz tu jestem i jestem zła, bo nie rozumiem dlaczego Ciebie tu nie ma?!
Nie trzeba być pedagogiem, by nie dostrzec manipulacji, gdy 6-latka mówi do telefonu: „mamusiu nie musisz nas stąd zabierać, oni nas tu dobrze traktują”.
Nie trzeba być pedagogiem, by wiedzieć, jak trudno jest powiedzieć dziecku: „kochanie, nie będę o tym z tobą rozmawiać, to sprawy świata dorosłych, przykro mi bardzo, że znaleźliście się w tej sytuacji, ale zapewniam, że mamusia was bardzo kocha”.
Nie trzeba być pedagogiem, by wiedzieć, że zarzucenie mi braku kompetencji wychowawczych nie jest tylko moją porażką, ale ludzi, którzy gdy urodziłam pierwsze dziecko tylko w cudzysłowie mnie wspierali!
Nie trzeba być pedagogiem, ale ja tym pedagogiem zostanę. Matką jestem i choć popełniłam błędy, nigdy być nie przestanę.
Matka Nastolatka – J.
Najnowsze komentarze