Elcia

Najbardziej lubi patrzeć w lustro. Duże niebieskie oczy w ciemnej oprawie długich rzęs, kształtne, lekko różowe usta, wysokie czoło, mały, zgrabny nos. Elcia od zawsze wiedziała, że uroda jest jej największym atutem. Ma to szczęście, że nigdy nie było po niej widać, że urodziła się w patologii.

Prawda o jej życiu nie rzuca się w oczy, dlatego Elcia może udawać, że jest kimś innym, z inną przeszłością.

Prawda jest nie do zniesienia.

Matka Elci pije. Zawsze piła.  

Ojciec siedzi i odkąd sięga pamięcią był w kryminale.

Elcia czasem chciałaby coś dobrego o nich powiedzieć, ale ciężko jej znaleźć chociaż jeden radosny szczegół, jedno małe, najmniejsze dobre wydarzenie z dzieciństwa, którego mogłaby się uczepić.

Pamięta za to wiele innych szczegółów. Choćby te,  kiedy zamroczona alkoholem matka w pomiętym, nieświeżym ubraniu zasypiała na podłodze w kuchni. Albo jak chichrała się kretyńsko popijając tanie wino w towarzystwie Krzyśka z parteru i Wieśka z drugiego piętra, a potem całowała się z nimi półnaga nie zwracając uwagi, że mała Elcia wszystko widzi.

Pamięta jak bardzo czekała, żeby pojechać do ojca na widzenie. Chciała go poznać. Wyobrażała sobie, że zamknęli go przez pomyłkę, że tak naprawdę jest miłym, ciepłym facetem, który mógłby ją w niedzielę zabierać na lody i watę cukrową.

Nigdy do niego nie pojechała. On też nigdy się nie pojawił. Nigdy nie napisał. Nigdy nie zadzwonił.

Elcią zazwyczaj zajmowały się sąsiadki. W kamienicy, w której dorastała, było tylko sześć mieszkań, a aż trzy z nich zajmowały samotne, starsze panie. Elcia nazywała je ciociami. Wołały ją do siebie na obiad, przynosiły cukierki, a czasem nawet prawdziwą czekoladę! Czasem gdy matka sprowadzała sobie nowych kolesi, brały ją do siebie na noc. Elcia bardzo lubiła te ciocie, tylko to właśnie one doniosły na matkę policji. To przez nie wszystko się zmieniło.

Elcia miała 10 lat, gdy trafiła do pogotowia opiekuńczego, a potem była przerzucana z placówki do placówki. Ciotki, które podobno zrobiły to, żeby jej pomóc, którym podobno na niej zależało, nigdy nie przyszły jej odwiedzić. 

– Jak często kąpiesz syna? – kuratorka groźnie spoglądała na Elcię poprawiając okulary, które opadły jej na czubek nosa.

– Przecież wiadomo, że codziennie – dziewczyna wzruszyła ramionami.

– To dlaczego on jest taki brudny?

– Bo chodził po podłodze, to się ubrudził. Trudno, żebym go przez cały dzień trzymała w łóżeczku jak w jakiejś klatce!

Elcia na wszystko potrafi znaleźć odpowiedź. Ma już siedemnaście lat, męża, dziecko i prowadzi dorosłe życie. Jej synek ma już ponad roczek i Elcia od początku radzi sobie z nim praktycznie sama. Mąż niemal cały dzień spędza w pracy, a jak jest w domu, to musi odpocząć i trzeba przyznać, że też się specjalnie nie garnie do opieki.

– Zatem Elu, powinnaś tu trochę posprzątać. Dziecko wygląda jakby tydzień siedziało na jakimś zakurzonym podwórku – kuratorka jest bardzo wymagająca.

– Przecież sprzątam – Elcia nie podda się tak łatwo – tylko wie pani, to się nie da codziennie. Ja mam tu urwanie głowy. Muszę nakarmić dziecko, wyjść z nim na spacer, muszę obiad ugotować i zrobić zakupy… Myśli pani, że ja tu mogę sobie poleżeć?

– Ja po prostu stwierdzam, że dziecko jest brudne, a po tobie wcale nie widać, że nie masz na nic czasu. Makijaż, fryzura…

O czym ta baba mówi? Trudno, żeby Elcia siedziała w domu jak jakiś kocmołuch, tylko dlatego, że ma dziecko. A co to?! Jak się ma dziecko to już zadbać o siebie nie wolno?

Dla Elci przecież wygląd zawsze był na pierwszym miejscu. Dzięki ładnej buzi udawało się jej unikać surowych kar i migać się od przykrych obowiązków. Odpowiednio podkreślone oczy i dopracowana fryzura ukrywały prawdę i pozwalały jej być tą, którą chciała, a nie tą, którą była naprawdę.

– Chyba to, że jestem w domu z dzieckiem nie znaczy, że mam wyglądać jak wywłoka jakaś! – wyrzuciła z siebie.

– Elu, nie masz wyglądać jak wywłoka, ale widzę, że sporo energii wkładasz w te sprawy, a tu trzeba się zajmować domem i dzieckiem – kuratorka nie dawała za wygraną. – A Maciej pomaga ci trochę w tych obowiązkach?

Elcia poznała go dwa lata temu. Był dorosły, miał zawód i pracę, a co najważniejsze – własne mieszkanie.

Była wtedy na przepustce z poprawczaka. Czasem wypuszczali ją na kilka godzin na miasto. To była jedyna atrakcja, na którą mogła sobie pozwolić, bo przecież nie miała gdzie się podziać. Nie było nikogo kto mógłby ją przygarnąć chociaż na parę dni. Matka od lat nie kontaktowała się i nikt nie wiedział co się z nią dzieje. Ojciec nadal siedział, a w domu dziecka, w którym była zanim ją zamknęli, nie chcieli mieć już z nią do czynienia. To przez to, że kiedyś nie wytrzymała i pobiła wychowawczynię.

Na swoich parogodzinnych przepustkach włóczyła się  głównie po centrum handlowym. Oglądała wystawy sklepowe i wyobrażała sobie, że któregoś dnia będzie mogła sobie to wszystko kupić.

Tego dnia weszła do salonu z telefonami komórkowymi. Odłożyła z kieszonkowego 45 złotych na pokrowiec.

Maciek pracował tam jako sprzedawca. Właśnie kończył zmianę i jakoś się zgadali.

Elcia, jeśli tylko miała ochotę, potrafiła zrobić dobre wrażenie!

Maciek był inny od chłopaków, których znała z domu dziecka. Do pracy chodził w koszuli, czasem wkładał krawat i nosił marynarki. Miał zadbane dłonie i piękne paznokcie. Skończył technikum ekonomiczne i zamierzał dalej się uczyć.

Elcia użyła wszystkich swoich mocy, by pozostał w jej życiu na dłużej.

Opowiedziała mu o sobie – samotne dzieciństwo, alkoholizm matki, tułaczka po placówkach. Przykro było o tym słuchać.  Musiał się nią zaopiekować.

W zakładzie nie chcieli się zgodzić, żeby Elcia zostawała u niego na noc, ale dostawała przepustki w czasie, kiedy Maciek miał wolne. Pożyczała ciuchy od koleżanek, farbowała włosy, malowała paznokcie.

Ciąża była najlepszym sposobem, by zatrzymać to wszystko na zawsze.

Elcia miała 16 lat, Maciek był już pełnoletni. Wychowawcy uparli się, żeby wzięli ślub.

– Maciek to nic w domu nie robi – żaliła się kuratorce. – Sama muszę za wszystkim biegać. Myśli pani, że to takie proste?!

Z zakładu zwolnili ją na miesiąc przed porodem. Była kompletnie rozbita! Taka gruba i ciężka! Spuchnięta jak balon. Maciek musiał jej w kółko powtarzać, że nic się nie zmieniło, że nadal wygląda pięknie. Zapewniał, że po porodzie poczuje się lepiej i wszystko wróci do normy.

Kiedy ich synek przyszedł na świat Elcia nie chciała karmić piersią. Uważała, że od karmienia piersi stracą swój kształt.

Maciek coraz rzadziej bywał w domu. Brał dodatkowe dyżury w pracy, bo przecież potrzebują pieniędzy.

Im częściej był poza domem, tym większą uwagę Elcia przywiązywała do swojego wyglądu.

– No dobrze, Elu, a co ze szkołą? Powinnaś wygospodarować czas na naukę i skończyć wreszcie gimnazjum. Chyba Maciek może zająć się dzieckiem przez parę godzin w tygodniu.

Ale Elci wcale nie chciało się chodzić do szkoły. Dziecko było doskonałym pretekstem, żeby tego nie robić.

 – Może jak mały pójdzie do przedszkola… – powiedziała od niechcenia.

Elcia stoi przed lustrem. Maluje oczy. Prostuje włosy. Zrobi się na bóstwo i wszystko się znowu poukłada.

Maciek poszedł na studia i złożył papiery o rozwód. Nie chce udawać, że mogą coś z Elcią zbudować.

Zostawił jej mieszkanie i obiecał, że pomoże finansowo, dopóki Elcia nie stanie na nogi.

A ona skrupulatnie poprawia makijaż. Musi zawalczyć o kolejną szansę.

SEBASTIAN – opowieść młodego taty

Sebastian leży na łóżku i wpatruje się w zdjęcie małej dziewczynki. Ma śliczne blond loczki i uśmiecha się zalotnie. Do pokoju, w którym leży wpada słońce, ujęte w symetryczne kwadraty krat i rzuca równoległe cienie na ścianie.
Wszystko co ważne, dzieje się po drugiej stronie.
Sebastian od początku miał pecha.
W domu życie kręciło się wokół alkoholu. Dni dzieliły się na te, w których ojciec pił i te, kiedy nie miał na wódkę. Ale i tak zawsze kończyło się tak samo. Ojciec atakował z byle powodu. Wszystkich. Sebastian był wtedy zbyt mały, żeby się bronić. Zbyt mały, żeby ochronić matkę i siostrę, choć tak bardzo je kochał i tylko bezsilnie zaciskał drobne pięści .
Dziś ojciec nie miałby z nim żadnych szans. Zresztą dziś to on nic już nie zrobi. Siedzi. Zabił po pijaku młodą dziewczynę i jeśli go w ogóle kiedykolwiek wypuszczą, to w domu Sebastiana nikt nie będzie na niego czekał.
Sebastian nienawidzi ojca. Nienawidzi go za piekło, które urządził w ich domu. Nienawidzi za to, że nauczył Sebastiana tylko złych rzeczy. Za to, że przez całe życie sam próbował go naśladować. Tak jak ojciec pił, kradł, używał pięści. Ludzi miał za nic. Prawo i zasady nigdy się nie liczyły. Chyba, że to były jego zasady i jego prawo.
Szedł przez życie śladami własnego ojca. Nieświadomie szukał go jak Edyp Lajosa.
Co chwilę zamykali go w ośrodkach dla niegrzecznych dzieci, a gdy wychodził od razu była impreza, alkohol, zadyma i za chwilę kolejny ośrodek. W końcu tak sobie nagrabił, że przybili mu zakład poprawczy. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Zdążył się już przyzwyczaić, że życie dzieli się na czas spędzany w ośrodku i czas poza placówką. Trzeba swoje odbębnić.
Na jednej z przepustek z zakładu poznał Ewelinę. Ładna była, chociaż ani przez chwilę nie myślał o niej poważnie. Chciał się po prostu dobrze bawić. Wiadomo. Wolnością trzeba się nacieszyć.
Ewelina była szczupła i wysoka. Sebastian lubi takie dziewczyny. Podobały mu się jej piersi i to jak tańczyła. Tylko za każdym razem kiedy do niej się zbliżał, wymykała się. Była zbyt sztywna, nieprzystępna. Za trzeźwa, żeby mogło mu się udać.
Poprosił kolegów o pomoc.
Słuchali go. Jak się wychodzi z zakładu, to ma się poważanie. Jest się człowiekiem z wyższej półki. Kumple skołowali kilka piw i solidnie polewali dziewczynie.
Sebastian był pewien, że Ewelina chce tego samego co on, tylko zwyczajnie się wstydzi. Wiedział, że dopiero po alkoholu ludzie nie widzą barier. Chciał przełamać lody i zrobił swoje.
Kilka minut przyjemności. Żadnych zobowiązań. Zero obietnic. Potem była kolejna impreza i kolejna. Po kilku dniach musiał wracać do zakładu.
Minęło prawie pół roku zanim znowu dostał przepustkę. Wtedy zobaczył Ewelinę na ulicy. Od razu zauważył, że jest w ciąży, ale nawet przez chwilę nie pomyślał, że może być ojcem. Po prostu podszedł i zagadał. Chciał być miły. W końcu nie jest taki zły za jakiego go uważają i umie się zachować. Nie będzie udawał, że nie zna dziewczyny, z którą się przespał. Kulturę się ma.
Wtedy mu powiedziała. Właściwie wykrzyczała.
– Widzisz gnoju co zrobiłeś? Widzisz?! – odsłaniając spod płaszcza swój brzuch.
Uciekł. Przestraszył się. Pojechał z chłopakami na dyskotekę. W takich sytuacjach trzeba się zresetować. Tylko alkohol może zapewnić dystans i luz. Tak uważał.
Chłopaki śmiali się, że teraz Sebastian zamiast balować będzie zmieniał pampersy i pchał wózek. Rosła w nim wściekłość. Był zły na tę dziewczynę. Przecież mogła się jakoś zabezpieczyć! Dziewczyny powinny dbać, żeby nie zachodzić w ciążę ot tak, na imprezie, bez planu, bez wizji! Co za nieodpowiedzialność!
Napisał do niej, że musi „to” usunąć, że nie chce mieć z „tym” nic wspólnego. Nawet nie potrafił użyć słowa „dziecko”.
Wrócił do zakładu.
Gdyby nie jego siostra, pewnie nie miałby kontaktu z córką. Pewnie nie przeżyłby jej narodzin i nigdy nie posadził na swoich kolanach.
To siostra zadbała, żeby Ewelina mu wybaczyła. To ona wytłumaczyła Sebastianowi, że dziecko nie jest niczemu winne.
– Chcesz być taki jak nasz ojciec? – mówiła do niego, wiedząc, że właśnie tego bał się najbardziej.
Na termin porodu dostał okolicznościową przepustkę. Siostra pojechała z nim do szpitala. Cieszył się na widok dziecka, a taką radość przecież trzeba opić! Wszyscy tak robią, więc Sebastian pił. Tak bardzo pił, że zapomniał wrócić na czas do zakładu. Doprowadzili go policjanci.
Znowu wszystko się skomplikowało. Za to, że go nie było, że tak bardzo się cieszył z narodzin dziecka, wydłużyli mu odsiadkę w zakładzie.
Ewelina znalazła sobie chłopaka. Właściwie nie ma o to do niej pretensji, bo między nimi i tak nic by nie wyszło, ale nie pozwoli, żeby jego córka mówiła do obcego faceta „tato”. Gdyby usłyszał coś takiego, musiałby go zabić.
Na przepustkach zawsze jedzie do małej. Z każdego spotkania przywozi zdjęcia. Trzyma je przy łóżku i czasem ogląda.
Kiedy patrzy na swoją córkę czasem zaczyna wierzyć, że ciągle jeszcze może być inny. Nie taki jak jego ojciec.

SANDRA

– Bardzo pana proszę, żeby nie kazał mi pan wracać do domu – Sandra wypowiada te słowa ze łzami w oczach.

Na rękach trzyma półroczną córeczkę. Przyciska ją do siebie,  jakby bała się, że niechcący mogłaby ją upuścić.

– Przecież wiesz, że to nie zależy ode mnie – kierownik domu samotnej matki rozkłada ręce.

– To niech pan ich poprosi, niech pan im powie, że ja nie mogę wrócić!

Sandra jest niewielką brunetką, o drobnej budowie ciała. Ma delikatne, jeszcze dziecięce rysy twarzy i na pierwszy rzut oka wygląda na jakieś dwanaście lat. Patrząc na nią trudno sobie wyobrazić, że może być już matką. Zresztą jej samej czasem ciężko w to uwierzyć.

Do ośrodka dla samotnych matek przywieźli ją, gdy była w trzecim miesiącu ciąży. Zaczynała się zima.

Przedtem Sandra mieszkała w starej chałupie na wsi razem ze swoją matką. Od ponad roku były już tylko we dwie, ale wcześniej dom był pełen ludzi, bo Sandra ma aż ośmioro rodzeństwa. Matka wychowała ich sama. Sandra nie pamięta ojca, ale słyszała, że zapił się na śmierć.

Nigdy nie było łatwo. Często brakowało jedzenia. Sandra zawsze była najgorzej ubrana, bo nosiła wszystko jako ostatnia. Chociaż w domu panowała prawdziwa bieda, pomoc społeczna nie bardzo interesowała się tą rodziną. Chałupa z roku na rok coraz bardziej się rozpadała, ale nikogo to nie obchodziło. Urzędnicy wypłacali matce należne zapomogi i, żeby nie dopominała się o więcej, omijali jej wieś szerokim łukiem. 

Dopiero kiedy okazało się, że Sandra urodzi dziecko zaczął się ruch. Przyszły panie z opieki i przestraszyły się warunków, w których mieszkała Sandra. W domu ciągle brakowało na opał, nie było łazienki ani ciepłej  wody. Bały się, że jeśli coś stanie się z dzieckiem, jeśli Sandra nie donosi ciąży, będą miały problemy, a sprawa i tak nie wyglądała już zbyt ciekawie.

Cała wieś i pobliskie miasteczko żyły informacją o ciężarnej trzynastolatce. Ludzie mówili o gwałcie i że czasy są wyjątkowo niebezpieczne.

Po wizycie pań z opieki Sandrę i matkę zaproszono do prokuratury. Wszyscy chodzili wokół nich na palcach i byli bardzo mili. Przyprowadzili nawet panią psycholog, która cały czas lekko się uśmiechała.  Podali herbatę z cytryną i kruche herbatniki.

Sandrze bardzo smakowała ta herbata.  Ciastka też.

Gdy zaczęli pytać o ciążę powiedziała prawdę. Ojcem dziecka jest przecież jej chłopak i nie ma powodu, żeby to ukrywać. Kochają się i są parą już od pół roku.

Matka wszystko potwierdziła i dodała, że Darek jest dobrym człowiekiem i nawet pomaga im w domu. Porąbie drewno, przyniesie wodę ze studni. Przyznała, że w istocie jest dużo starszy od Sandry, ale to nawet lepiej! Przynajmniej będzie się mógł nią zaopiekować.

Pani prokurator, kiedy okazało się, że Darek ma dwadzieścia osiem lat, wyglądała, jakby miała spaść z krzesła, ale po chwili spokojnym głosem zaczęła wyjaśniać Sandrze i jej matce, że sypiając z trzynastoletnią dziewczynką złamał prawo i że pójdzie za to do więzienia.

Sandra rozpłakała się. Nie mogła uwierzyć, że za miłość można trafić za kraty! Co ona teraz zrobi? Jak poradzi sobie sama z dzieckiem?! Ta cała prokurator niczego nie rozumie! Przecież ona chciała tego dziecka!

Pani prokurator nie zmieniała tonu. Uprzejmie poinformowała, że miłość nie ma tu nic do rzeczy.

A potem jeszcze powiedziała, że Sandra nie wróci do domu, bo znaleźli dla niej inne miejsce, które w tym szczególnym czasie będzie dla niej najlepsze.

Darka zamknęli. Widzieli się chwilę na rozprawie. Był zły na Sandrę, że im powiedziała. Ale co ona miała zrobić? Miała dopiero trzynaście lat i nie wiedziała, że za tę ciążę mogą go wsadzić do więzienia. Przecież nie zrobił niczego złego!

W domu samotnej matki rzeczywiście wszystko zaczęło się zmieniać. Sandra miała  indywidualny tok nauczania i pierwszy raz w życiu była najedzona. Było jej ciepło. A na miesiąc przed porodem dostała wyprawkę dla dziecka. Nie wszystko było nowe, ale i tak tysiąc razy ładniejsze od rzeczy, które miała w rodzinnym domu.

Z początku Darek przesyłał jej listy. Pisał w nich jak mu jest za kratkami. W zasadzie nie pytał ani o Sandrę, ani o dziecko.

Córka urodziła się zdrowa. Matka dała jej na imię Wiktoria.

Pani psycholog z ośrodka powiedziała, że to piękne imię, że oznacza zwycięstwo.

Coraz rzadziej myślała o Darku. Nie widzieli się już tyle miesięcy, a u Sandry tak dużo się działo! Sandra opiekowała się córką i zdecydowała, że nadal chce się uczyć, więc nie miała specjalnie czasu, aby rozmyślać o chłopaku.

Może po prostu przestała go kochać? A może to wcale nie była miłość?

– Opieka zdecydowała, że masz wrócić do matki – kierownik trzymał w ręku jakiś papier. – To oni płacą za twój pobyt tutaj, moje zdanie nie ma nic do rzeczy.

– Ale… ale… – Sandra opadła na fotel cały czas ściskając małą – przecież… pan wie, że… tam nie ma przecież warunków!

– Jest decyzja, że gmina pomoże wyremontować wasz dom, a twoja matka mówi, że pomoże ci przy dziecku.

Czy kogoś tak naprawdę obchodzi jej los? Dlaczego nikt się jej nie pyta o zdanie? Czy to tylko dlatego, że ma dopiero czternaście lat? A może też dlatego, że nie ma pieniędzy? Będą ją tak teraz przerzucać z miejsca do miejsca aż jej samej przestanie się chcieć walczyć o cokolwiek.

Historia Angeliki

Zaczęło się od jednej awantury w domu. Ojciec i matka byli pijani.  Przyszedł jakiś facet, który mówił coś o pieniądzach. Zaczęli się szarpać, bić. Matka pierwsza upadła na podłogę. Ojciec próbował machać pięściami, ale był zbyt pijany, żeby trafić. Po chwili leżał tuż obok matki i na zmianę przyjmowali ciosy. Wielkie buciory faceta lądowały na ich bezbronnych ciałach.   

Angelika wybiegła na klatkę schodową.

– Ratunkuuuuu!

Może gdyby wiedziała wtedy, że tak się to skończy, postąpiłaby inaczej… Może schowałyby się z siostrą w łazience… Nieraz przecież tak robiły.

Tego dnia policja wywiozła Angelikę i jej siostrę do pogotowia opiekuńczego. Nigdy już nie miały mieć prawdziwego domu. Rodzice dziewczynek nie dostali szansy na poprawę. Sąd szybko podjął decyzję o pozbawieniu ich władzy rodzicielskiej.

Z pogotowia dziewczynki trafiły do rodziny zastępczej. Ci ludzie chcieli wziąć tylko jedno dziecko, więc Angelika była tam jakby na doczepkę. Sąd nie zgodził się, by rozdzielić ją z siostrą.

Któregoś dnia spytała tej obcej pani, czy może mówić do niej mamo, ale ona chyba nie chciała.

– To tylko słowa – odpowiedziała dziewczynce.

Angelika zawsze czuła się gorszym dzieckiem. Nawet jak były święta, miała wrażenie, że wszystko odbywa się za jakąś szybą. Nigdy nie kupowali jej takich prezentów, o których marzyła. Jej siostra dostawała lepsze rzeczy. Tylko to i tak nie miało znaczenia, bo pewnego dnia ci ludzie pokłócili się i wzięli rozwód.

Dziewczynki trafiły do bidula.

Angelice nawet się tam podobało. Było jak w zwyczajnym domu, tylko, że był trochę większy i było w nim więcej dzieci. 

Może właśnie dlatego, że jest ich tam tak dużo, trudno jest je nauczyć dobrych rzeczy?   

Angelika czasem dawała stamtąd nogę z koleżankami i włóczyły się po okolicy. To było bardzo przyjemne! Mogły próbować wszystkiego i prawie nigdy ich nie kontrolowano. Dziewczęta popalały papierosy, piły alkohol, poznawały inne dzieciaki żyjące na osiedlu.  

Latem poznała Roberta. To był wyjątkowy dzień. Wszystko tonęło w słońcu. Jakby to nie był Śląsk, ale jakaś Portugalia!

Kiedy powiedział jej, że jest w jej wieku trochę się zniechęciła, bo wiadomo, że lepiej mieć starszego chłopaka, ale po kilku spotkaniach dała się namówić i postanowiła, że będą ze sobą chodzić.

Robert zawsze miał przy sobie parę złotych na lody czy na piwo. Dawał jej kasę, żeby mogła doładować komórkę i dorzucił się do wymarzonych perfum! Nosił markowe ciuchy, miał fajny telefon, wypasiony zegarek. Jego rodzice dobrze zarabiali, ale mimo wszystko Angelice jego dom wydawał się trochę dziwny.

Robert miał wszystko, o czym Angelika mogła tylko pomarzyć, ale nigdy nie mówił dobrze o swoich rodzicach. Mówił, że są nudziarzami i sztywniakami.  Chyba prawie wcale ich nie słuchał, bo większość czasu spędzał z kumplami na osiedlu i prawie w ogóle nie chodził do szkoły.  

Kiedyś przedstawił Angelikę swojej matce, ale ona patrzyła na nią z góry, a potem zapytała Roberta:

– Czy ty wiesz, kogo ty przyprowadzasz do naszego domu?!

Angelika wtedy dobrze się uczyła i poza drobnym eksperymentowaniem z alkoholem i papierosami właściwie nie robiła złych rzeczy, ale tak już jest, jak się jest z domu dziecka. Wszyscy krzywo patrzą.  Dziecko drugiej kategorii. Dziecko z patologii.

Rodziców Roberta wiecznie nie było w domu – praca, praca, praca. Przesiadywała więc z nim sam na sam w ich wypasionym apartamencie skrupulatnie wyczyszczonym z kurzu przez gosposię i wyobrażała sobie, że to jej przyszły dom.

Robert stawał się coraz bliższy – coraz częściej dotykał, coraz odważniej rozbierał.

– Tyle razy byliście sami u niego w domu, a ty nadal jesteś dziewicą? – dziwiły się koleżanki.

Angelika musiała się zdecydować. Nie chciała być gorsza od dziewczyn i trochę bała się, że Robert nie będzie chciał na „to” czekać zbyt długo. 

Zaczęli więc ze sobą sypiać, bo tak przecież robią nastolatkowie, którzy ze sobą „chodzą”.  Zawsze się zabezpieczali, ale raz, po imprezie, na której za dużo wypili zupełnie o tym zapomnieli. Jak na ironię, ten jeden raz wystarczył, żeby Angelika zaszła w ciążę. Miała piętnaście lat.

Na początku Robert obiecywał, że jej nie zostawi, że jakoś to poukładają, ale gdy brzuch Angeliki stawał się coraz większy i gdy nie dało się go tak łatwo ukryć,  przestał odwiedzać ją w domu dziecka i ciągle miał jakieś wymówki. Unikał spotkań. Urywała się wtedy ze szkoły i szukała go po osiedlach. Im bliżej było do porodu tym więcej sprawiała problemów – wagary, łamanie regulaminu w domu dziecka, kłótnie z wychowawcami. 

Bała się. Była zupełnie sama. Brzuch był coraz cięższy.

Na chwilę przed urodzeniem syna sąd skierował ją do młodzieżowego ośrodka wychowawczego. To był dla niej szok! Przecież ona chciała tylko poukładać sobie wszystko z Robertem! Chciała, żeby przy niej był! Szukała go! Nikt wcześniej nie był z nią tak blisko! Przecież musiała znaleźć jakiś sposób, żeby nie zostać ze wszystkim sama!

Wychowawcy z domu dziecka powiedzieli jej, że w nowym ośrodku nie będzie mogła być z dzieckiem, że to placówka resocjalizacyjna, a nie przytułek dla sierot.

Po urodzeniu syna dali jej chwilę czasu do namysłu. Wywieźli ją razem z małym do specjalnego domu dziecka dla takich dziewczyn jak ona – młodych matek z małymi dziećmi.

To były ciężkie trzy tygodnie. Robert ani razu ich nie odwiedził. Dziecko non stop płakało. Bolały ją piersi. W dodatku trzeba tam było chodzić do szkoły. Kiedy wracała, od razu dostawała syna na ręce. Nawet nie dawali jej czasu, żeby założyła kapcie. To było trudne. Z każdym dniem traciła wiarę, że da radę to udźwignąć.

W gabinecie dyrektorki czekało skierowanie do nowej placówki. Tam Angelika pojedzie już sama. Kilkaset kilometrów od miasta, w którym mieszka Robert!  Koszmar!

Dyrektorka powiedziała, że mogą umieścić małego w domu dziecka albo rodzinie zastępczej.

– Na jakiś czas oczywiście – wyjaśniła.

Gdy Angelika będzie miała osiemnaście lat będzie mogła go odzyskać.  

Angelika kręciła głową. Bo czy może być coś gorszego niż rodzina zastępcza albo dom dziecka?

Zdecydowała się na adopcję. Ludzie biorą dzieci do adopcji, bo nie mogą mieć własnych – tłumaczyła sobie – i na pewno będą go kochać.

Angelika musi wierzyć, że tak właśnie jest, że ludzie, którzy zajęli się jej synem są dla niego dobrzy. Chciałaby móc zobaczyć go choć na chwilę, żeby się o tym przekonać, ale nie jest to możliwe.

Synowi dała na imię Oskar. Nie wie czy tak mówią do niego nowi rodzice.  

Napisała do niego list i poprosiła, by schowano go w dokumentach sądowych. Jeśli go kiedyś przeczyta będzie mógł dowiedzieć się, dlaczego Angelika go oddała. Napisała mu w liście, że nie chciała, żeby miał takie życie jak ona. Napisała, że bardzo go kocha.

Angelika uważa, że nie da się nie kochać własnego dziecka, chociaż jej matka chyba tego nie umiała.

Dwa lata później Robert odnalazł Angelikę. Był zły, że oddała ich dziecko i nazwał ją szmatą.

Dziecko zmienia wszystko

Nie jestem z domu alkoholików. Nikt też nie siedział w więzieniu. Zasady ulicy nie obowiązywały w moim domu.
Wychowywała mnie matka. Jestem dzieckiem z nieformalnego związku. Mój ojciec miał inną rodzinę i z moją matką związał się tylko na chwilę. Matka mówiła, że zaplanowała wpadkę, ale czy to znaczy, że chciała mnie mieć?
Wszyscy uważali ją za przyzwoitego człowieka. Pracowała w różnych urzędach, doradzała ludziom. Potrafiła być pomocna.
Problem w tym, że ona nie powinna mieć dzieci. I dziś, choć brzmi to strasznie, uważam, że po prostu mnie nie kochała. Chyba nawet nie do końca wiedziała jak mnie nakarmić.
Od czwartego roku życia byłam dzieckiem ulicy. Wiecznie pod blokiem, pod blokiem…
Jak byłam brudna, to sąsiedzi mnie umyli.
Jak byłam głodna, dali jeść.
Miałam to szczęście (a może to też było moje przekleństwo), że byłam ładnym dzieckiem. Zawsze znalazł się ktoś gotowy mi pomóc. Nie byłam też głupia. Nauka szła mi dobrze. Chcieli mnie nawet przenieść z pierwszej do trzeciej klasy podstawówki.
Mimo to, ciągle brakowało mi właściwej opieki. W pewnym momencie koleżanki z dobrych domów zaczęły się ode mnie odsuwać, a ja bardzo potrzebowałam mieć kogoś bliskiego.
Poznałam nowe towarzystwo. Byli starsi ode mnie. Tacy dresiarze, lumpiarze spod bloku. Oni mnie akceptowali. Włóczyłam się z nimi, uciekałam ze szkoły, znikałam z domu. Poznawałam coraz to nowych ludzi. Nowych i gorszych. Byłam małą dziewczynką i szlajałam się z przestępcami. To był świat złodziei samochodów robiących lewe interesy, przekręty.
Byłam wtedy blisko różnych spraw. Oni kradli, a ja stałam na czatach. Nie byłam też taka zupełnie święta i jak chłopaki się włamały do monopolu to oczywiście pomagałam im wynosić towar, ale na nikogo nie napadłam, krzywdy nie zrobiłam. Chyba, że sobie…
Miałam trzynaście lat i sypiałam z trzydziestolatkiem. Dziś wiem, że to był zwykły zboczeniec, ale wówczas inaczej na to patrzyłam.
Mówił mi, że mnie kocha, a mi przecież najbardziej brakowało miłości. Przed kolegami nazywał mnie córeczką.
Brakowało mi ojca. Miałam jedenaście, dwanaście lat i jeździłam do miejscowości oddalonej od mojego domu o jakieś sześćdziesiąt kilometrów. Znałam adres, wiedziałam gdzie mieszka. Stawałam pod blokiem i wpatrywałam się w balkon, w nadziei, że go tam zobaczę.
Nie zobaczyłam.
Do ośrodka trafiłam na dwa dni przed Wigilią.
Byłam zła na moją matkę. To ona zadzwoniła na policję. Inne, patologiczne matki moich koleżanek pisały do sądu, uzgadniały przepustki i choć w domach była wóda, ktoś siedział w więzieniu, to one chciały spędzać święta ze swoimi córkami. One broniły swoich dzieci, nie chciały, by były w zamknięciu.
Ośrodek był dla mnie ważnym miejscem i myślę, że miał duży wpływ na to kim się ostatecznie stałam, ale oczywiście, jak większość dziewczyn nadal próbowałam żyć po swojemu. Gdy jeździłam do domu na przepustkę, to tylko wpadałam w piątek, zostawiałam rzeczy i balowałam cały weekend. Na początku nadal spotykałam się z tym trzydziestolatkiem, a potem byli jeszcze inni faceci.
Wystarczyło mnie pogłaskać, powiedzieć, że jestem fajna… Szłam za nimi szukając miłości, kogoś kto będzie się interesował, dawał ciepło.
Tylko, że ci faceci nie byli czuli. To były jakieś chwile, w których wydawało mi się, że jestem ważna. Dziś wiem, że to jest obrzydliwe.
Pamiętam też takie sceny z ośrodka. Z jednej strony byłam zbuntowaną nastolatką, a z drugiej potrafiłam siedzieć godzinami z głową na kolanach wychowawcy. Czułam się wtedy bezpiecznie.
Mojej matki do dzisiaj nie jestem w stanie dotknąć. Gdyby mnie poprosiła, żebym na przykład zafarbowała jej włosy, to chyba bym zwymiotowała.
W ośrodku odszukałam mojego ojca i poznaliśmy się. Raz nawet rozmawiał ze mną dłużej niż piętnaście minut. Przesyłał mi też pieniądze. Taki „przelewowy” tata.
Wychowawcy szybko się zorientowali, że nauka idzie mi bardzo dobrze. Poziom szkoły w placówce był niski i jakimś cudem przenieśli mnie do zwykłej szkoły. Dzięki temu mogłam potem zdobyć wykształcenie.
Z placówki wyszłam, gdy miałam szesnaście lat. Poszłam do liceum z internatem. Nadal prowadzałam się ze złym towarzystwem, więc internat szybko przestał mi się podobać. Wolałam dojeżdżać do szkoły.
Wtedy pojawił się on. Starszy ode mnie o dziewięć lat. Silny, duży, związany z przestępczym światem. Wszyscy się z nim liczyli, bali się go. Zakochałam się. Widziałam, że dzięki mojej relacji z nim ludzie mnie inaczej traktują.
On nie mógł zrozumieć po co chodzę do szkoły, ale nie utrudniał mi nauki. W jego rodzinie nikt nie skończył szkoły. Kobiety zajmowały się domem i wychowywaniem dzieci, a mężczyźni załatwiali pieniądze.
Miałam siedemnaście lat, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Przez pierwszy tydzień nie wiedziałam co mam z tym zrobić. Chodziłam z testem w kieszeni i umierałam z przerażenia.
Ojciec dziecka oczywiście się cieszył, ale nie był zachwycony tym, że nadal chcę się uczyć. Z tego powodu szarpnął mnie pierwszy raz.
Ciąża była zagrożona. Ponad dwa miesiące przeleżałam w szpitalu, ale wówczas stał się cud. Mój mózg zaczął zdrowieć. Zaczęłam się naprawdę zmieniać. Nie paliłam, nie piłam. Siedziałam grzecznie i czekałam na ten brzuch. Nie wiedziałam jeszcze czym jest miłość, która mnie później spotka, ale chciałam, żeby dziecko było zdrowe. Mój partner wtedy też się jakoś przejął. Gromadził wózeczki, łóżeczka, ciuszki.
Matka przeniosła mnie do liceum dla dorosłych. Pierwszą klasę zaliczyłam eksternistycznie.
Kiedy urodził się mój syn, wraz z nim pojawiła się ogromna miłość. Od tej pory starałam się żyć inaczej. Stałam się matką Polką idealną. Biegałam do biblioteki, żeby się dowiedzieć jak to zrobić, żeby dziecko było normalne. Nie chciałam, żeby mój syn powtórzył moją historią, a obawiałam się, że nie mając żadnych wzorców, nie będę w stanie zapewnić mu prawidłowego rozwoju. Taką książkę „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby do nas mówiły” znam chyba na pamięć.
Mieszkałam z matką w dwupokojowym mieszkaniu. Co jakiś czas, w przerwach między różnymi akcjami, zjawiał się u nas mój partner, ojciec dziecka. Było bardzo źle.
Mój syn już tego nie pamięta, ale jeszcze przez trzy lata od rozstania z jego ojcem tak mocno pocił się w nocy, że musiałam zmieniać pościel. Jak słyszał jakiś krzyk w telewizorze, to się chował.
Jego ojciec potrafił stać przy łóżeczku z nożem i pytać mnie kogo ma zabić najpierw – nasze dziecko czy mnie.
Była policja, sąd, wszystko. On się w pierwszej chwili uparł, że chce mieć kontakt z synem. Dostał kuratora do spotkań. Było to dla mnie bardzo trudne, bo wiedziałam, że moje dziecko też się go boi. Bardzo wspierały mnie wówczas pracownice poradni psychologiczno-pedagogicznej. Pomogły mi przez ten czas przejść. Przez chwilę przebywałam w placówce dla ofiar przemocy, ukrywałam się u dalszej rodziny.
Przez cały ten czas brakowało nam pieniędzy. Były dni, że miałam tylko pięć złotych w kieszeni. Kombinowałam z pieluchami, z jedzeniem. Pamiętam sklep, w którym sprzedawano pieluchy z błędnym nadrukiem za sześćdziesiąt groszy sztuka. Ja potrzebowałam jednej na noc.
Ostatecznie sąd pozbawił ojca władzy rodzicielskiej i skazał za znęcanie się nad nami.
Zrobiłam maturę, poszłam na studia pedagogiczne, pracowałam. Syn poszedł do żłobka, potem do przedszkola, dorastał. Skończyłam studia podyplomowe z informatyki, zdobyłam certyfikat terapeuty uzależnień.
Pracuję w dobrej firmie. Jestem niezależna.
Dziś mój syn ma już dwadzieścia jeden lat i za każdym razem, gdy na niego patrzę jestem przekonana, że uratował mi życie. Dzięki niemu i dla niego miałam siłę, by walczyć i się zmienić.
Po studiach wyszłam za mąż, ale nie poukładało nam się, chociaż mój były mąż był naprawdę normalnym facetem. Zaadoptował mojego syna i mimo rozpadu naszego małżeństwa nadal utrzymuje z nim kontakt i jest dla niego ojcem.
Dlaczego między nami nie wypaliło?
Myślę, że tak naprawdę to ja dopiero teraz, po latach terapii i doświadczeń, zaczęłam dorastać do bliskości z mężczyzną i uczyć się, że można z kimś spać na łyżeczkę.
Uśmiecham się, bo… poznałam kogoś z kim jest mi po prostu dobrze i czuję, że dojrzałam do miłości.

Szczęśliwa trójka

Na naszym blogu publikujemy opowieść, którą z przedstawicielką zaprzyjaźnionej organizacji z Rumunii podzieliła się Manuela. Alina Avadenei, która z nią rozmawiała tak napisała o tym doświadczeniu: „Jestem pod wielkim wrażeniem jej optymizmu, radości i siły charakteru! Chciałabym, aby wiele matek, zarówno młodych jak i trochę starszych, czerpało z niej inspirację, abyśmy wszyscy uczyli się, że można żyć pięknie, bez względu na przeciwności losu”.

A oto historia młodej Rumunki.

Mam na imię Manuela i zaszłam w ciążę, gdy miałam 14 lat. Nie wiedziałam, że można zajść w ciążę, gdy podejmuje się pierwszy kontakt seksualny, ale w moim przypadku tak się właśnie stało.

Co miałam zrobić? Moja mama powiedziała mi, że posiadanie dzieci nie jest wcale proste, próbowała wyjaśnić co mnie czeka, ale nikt nie mówił mi, że mam przerwać ciążę. Z resztą i tak bym tego nie zrobiła, bo zbyt mocno wierzę w Boga. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym się zdecydować na taki krok, tym bardziej, że na USG mogłam widzieć jak rozwija się moje dziecko.

Mój partner namówił rodziców, żeby pozwolili się nam pobrać. Nie było łatwo. Mój tata był od początku przeciwny. Mówił, że jesteśmy zbyt młodzi, że wszystko się dzieje za wcześnie.

Pobraliśmy się gdy skończyłam 15 lat.

W czasie ciąży trudno było mi chodzić do szkoły. Nie mogłam się skoncentrować, poza tym wiele osób patrzyło na mnie nieprzychylnie. W tym czasie wspierała mnie moja mama.

Potem trudno było mi nauczyć się karmienia piersią. Ciągłe pobudki w ciągu nocy doprowadzały mnie do szału. Do tego kolki, wyrzynanie się zębów. Ale trwałam przy swoim, co więcej udało mi się zdać egzaminy i poszłam do liceum.

Mój mąż zaczął pracować i utrzymuje nas. Mamy też rodziny, na które możemy liczyć – są babcie i dziadkowie. Mamy szczęście!

Do końca szkoły mam jeszcze dwa lata. Moja córka we wrześniu idzie do przedszkola, więc będzie nam wszystkim łatwiej.

Gdybym miała przejść przez to wszystko jeszcze raz, nie zmieniłabym niczego. Jest dobrze tak jak jest.  Mamy siebie, mamy gdzie mieszkań, a jak sprawy się nadal będą układać dla nas pomyślnie, chcemy zbudować własny dom.

Pewnie, że czasem się kłócimy, ale w jakiej rodzinie nie ma kłótni?

Najważniejsze, że jesteśmy szczęśliwi. Cała nasza trójka.

Historia Olki

Pierwsze kopnięcie. Teraz naprawdę zaczyna do niej docierać, że coś się zmienia. Zgasiła papierosa. Może jednak nie powinna palić? Tylko dlaczego ma nie palić, skoro ma na to ochotę? Zna wiele dziewczyn, które paliły w ciąży i jakoś rodziły normalne dzieci. Najchętniej napiłaby się wódki. Jeszcze lepiej byłoby zapalić jointa.

Continue Reading

Historia Magdy

Bez miłości nie da się żyć. Magda uważa, że jak się w domu nie ma miłości, to trzeba jej poszukać gdzieś indziej. Przytula się do koleżanki. Nazywa ją swoją dziewczyną. Nie uprawiają seksu, tylko czasem się całują i głaszczą po włosach. To takie przyjemne! Magda mogłaby leżeć z nią godzinami

Continue Reading

Blog jest prowadzony w ramach projektu THE BOND (Więź) realizowanego w Programie ERASMUS +

Jeśli chcesz pomóc nieletnim matkom i wesprzeć inicjatywę budowy domu, w którym będą mogły mieszkać ze swoimi dziećmi zajrzyj na stronę akcji społecznej prowadzonej przez firmę kosmetyczną BANDI i Fundację po DRUGIE.

Najnowsze wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa